Paul Jeremy: września 2013

29.9.13

About time

Dziś taki minipost! Zdjęcia zostały wykonane jakieś półtora tygodnia temu podczas spaceru po parku - niestety chyba nie prędko znów się tak ubiorę, gdyż jesień zadomowiła się w Białymstoku na dobre. Oczywiście, nie jest to zła wiadomość, bo mogę wyciągnąć z szafy ciepłe, wełniane swetry, bluzy, szaliki i wszystkie inne rzeczy, które uwielbiam, a nie mogłem ich nosić latem. Nie wiem dlaczego, ale ciągle mam dziwne przekonanie, że potrafię się ubrać znacznie lepiej w zimniejsze pory roku. 
Wczoraj byłem w kinie na filmie „Czas na miłość” i nasunęła mi się na myśl pewna konkluzja. Z filmami jest podobnie jak z miłością. Czasami wiesz, że nic z tego nie będzie i po prostu przerywasz oglądanie w połowie. Kiedy indziej trafiacie do „friend zone” – spędzacie razem nudne wieczory lub towarzyszycie sobie przy obiedzie, lecz nie jest to zbyt porywające uczucie. Ale niezwykle rzadko trafiają się takie filmy w których zakochujecie się od pierwszego wejrzenia, mija kilka sekund, a wy już wiecie, że obejrzycie go do samego końca z wypiekami na twarzy, choćby miał wam eksplodować pęcherz. Dosłownie. Po seansie czułem fizyczny ból, ale wracając do tematu „Czas na miłość” mnie po prostu zachwycił.
To opowieść o dwudziestojednoletnim Angliku, który pewnego dnia dowiaduje się od ojca, że mężczyźni w jego rodzinie mogą podróżować w czasie. Oczywiście rodzi to niezliczoną gamę możliwości, jak i również wiele problemów. Gdy Tim poznaje uroczą Mary(Rachel McAdams) i zdobywa jej numer telefonu, a następnie cofa się w czasie by pomóc swojemu przyjacielowi, okazuje się, że numer zniknął z telefonu, a dziewczyna w ogóle nie pamięta chłopaka, gdyż w tej rzeczywistości jeszcze się nie poznali.
Świetnie wykreowane postacie( znakomity Bill Nighy, przeurocza Rachel McAdams i moje, nowe odkrycie Lydia Wilson!), brytyjski humor i odrobine melancholii tworzy recepturę na komedię idealną. Polecam!

t-shirt/koszulka - River Island
backpack/plecak - American Apparel

pics by delirious

19.9.13

Turn me to gold in the sunlight

Jako, że ta stylizacja nie zapewniła mi wygrania warsztatów Glamour, to nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, wstawiam zestaw na bloga, o! Przejdźmy do rzeczy! Zazwyczaj jesienny Białystok  przemierzam w przydużym swetrze i jakiejś czapce spod której wystają włosy, zakrywające większość twarzy. Dzisiaj – jako, że okazja była szczególna – postanowiłem ubrać się nadzwyczajnie, gdyż niecodziennie odwiedza się fryzjera. Sportowo, ale z klasą, w skórzanej kurtce wracałem w mojej nowej fryzurze i ludzie byli jacyś dziwni – ktoś się do mnie uśmiechnął na ulicy, pani w sklepie była przemiła, a zazwyczaj pochmurna, niezbyt uprzejma bibliotekarka stwierdziła, że nauczy mnie jak korzystać z katalogu online i jak zamawiać przez niego książki. Zacząłem się głowić co mogło się zmienić - jak to możliwe, że wszyscy są dla mnie tacy sympatyczni? Czy wygląd naprawdę ma takie znaczenie? Czy ludzie piękni naprawdę mają w życiu lepiej?
Szczerze wam powiem, że nienawidzę pięknych ludzi – a pięknych i bogatych jeszcze bardziej. To zazdrość w czystej postaci! Nie mówcie mi, że nigdy nie zastanawialiście jak to jest iść przez centrum i czuć na sobie spojrzenia wszystkich wokół(i to bynajmniej nie z tego powodu, że jest się czymś ubrudzonym), jak to jest mieć uśmiech, który potrafi sprawić, że innym miękną nogi, a jedno przeszywające spojrzenie może być wystarczającym i ostatecznym argumentem w rozmowie. To chyba naturalne, że pewność siebie łączy się z atrakcyjnością – w innym przypadku uznajemy taką osobę za irytującą. Oczywiście, żeby moje żale nie zakrawały się aż tak o typową polską mentalność, powiem, że wydaje mi się, że również od pięknych osób wymagamy więcej. Jeśli okażą nam swoją niższość intelektualną, natychmiastowo lądują w worku z napisem „pusty i głupi”. Naturalnie, pięknym w niektórych sytuacjach jest łatwiej, ale chyba życie stawia przed nami wszystkimi jakieś wyzwania i tylko od nas zależy czy wyjdziemy z nich zwycięsko. Dla wszystkich zainteresowanych tematem piękna, polecam klasyk "Portret Doriana Gray'a" Oscara Wilde'a!






t-shirt/koszulka - River Island
jacket/kurtka - Pull and Bear
beanie/czapka - River Island
backpack/plecak - American Apparel
pants/spodnie - H&M
shoes/buty - Adidas


pics by delirious



8.9.13

Wake me up when September ends



Dzisiaj mniej zdjęć, a więcej tekstu. Jako, że powoli żegnamy lato, postanowiłem nałożyć na siebie coś melancholijno-sentymentalnego – i właśnie takie wydały mi się róże na mojej nowej koszulce. Lubię smutne filmy, powolne ballady i przygnębiające historie bez happy endu. Nie wiem jak to działa, ale to właśnie one najbardziej mnie poruszają i sprawiają, że czuję emocje tak prawdziwe, że niemalże mogę je uchwycić i trzymać w dłoniach. To chyba właśnie dlatego tak bardzo spodobało mi się najnowsze allenowskie dzieło:
Janette, a raczej Jasmine – jak zwykła nazywać siebie tytułowa bohaterka najnowszego filmu Woody’ego Allena „Blue Jasmine”-  prowadziła życie o którym każdy z nas marzy. Mieszkała w Nowym Jorku, wystawiała szykowane przyjęcia, odwiedzała galerie sztuki, od czasu do czasu zajmując się szeroko pojętą filantropią. Nie musiała pracować, bo przy boku bogatego męża miała wszystko, czego zapragnęła. Do czasu. Gdy na jaw wychodzą przekręty finansowe jej małżonka, on sam trafia za kratki a Jasmine – bez grosza – przeprowadza się do ubogiej siostry mieszkającej w San Francisco.
Główna bohaterka przechodzi przez ciężkie załamanie nerwowe – momentami traci oddech, mamrocze do siebie na ulicy i  miewa ataki panik. Obserwujemy ją, gdy próbuje poskładać swoje życie na nowo w San Francisco, nadal nie godząc się z drastyczną zmianą statusu społecznego.  W głównej roli fenomenalna Cate Blanchett, która jako neurotyczna, znerwicowana i nadmiernie egzaltowana Jasmine sprawdza się znakomicie. 
Ostatnim filmem Woody’ego Allena, który widziałem byli „Zakochani w Rzymie” i – moim zdaniem – „Blue Jasmine” bije go na głowę. Fakt, nie jest to typowa komedia – śmiech momentami zamiera w gardle, pojawia się konsternacja, gdy oglądamy jak bezradna bohaterka nie potrafi poradzić sobie ze swoim życiem i pogrąża się coraz bardziej nieuchronnie zmierzając w kierunku katastrofy, ale to nadal allenowski klimat – pełen paradoksów i kontrastów!
To bardzo gorzki, melancholijny film, rozpływający się nad beznadzieją naszego życia, ale właśnie takie historie lubię najbardziej. Idealny na jesienny wieczór!

T-shirt/koszulka - Topman
pants/spodnie - H&M
shoes/buty - Converse

pics by Annie